Jeśli jedziesz na urlop do Włoch i spodziewasz się, że na każdym kroku czekają cię kulinarne atrakcje, to lepiej miej się na baczności. Jasne – są lokale wybitne, ale jest też cała masa miejsc z kuchnią co najwyżej przeciętną i cenami, z powodu których będziecie musieli ogłosić upadłość konsumencką. Ale od czego ma się znajomych blogerów podróżniczych, którzy pomogą?
Włochy to kraj ciekawy, choćby z powodu masy stereotypów, które na każdym kroku weryfikujesz. Że wszędzie są piękne kobiety (prawda, ale zdecydowanie za dużo makijażu na sobie) i przystojni, flirtujący faceci (półprawda). Że nie ma piękniejszego miejsca na świecie ziemi od Toskanii (prawda, choć przed jej uznaniem trochę się wzbranialiśmy), nie ma bardziej romantycznego miasta od Wenecji (fałsz!), a w każdym miejscu we Włoszech zjesz dobry makaron i pizzę. To ostatnie stwierdzenie to największa bujda – podczas naszej ostatniej wizyty we Włoszech jesienią próbowaliśmy pizzy i wyniki naszego smakowego eksperymentu to w najlepszym razie fifty-fifty. Przyczyny klęski włoskiej kuchni są różne.
We Florencji obie nasze próby z włoskim plackiem skończyły się fiaskiem – raz mieliśmy do czynienia z odgrzewanym zakalcem, a za drugim razem z natłuszczonym oliwą ciastem, który w smaku przypominał wytwory z Pizza Hut. Jasne, niektórym takie żarcie smakuje, w niektórych okolicznościach można nawet uznać, że pizza w tej sieciówce bywa smaczna, ale do jasnej ciasnej – gdybym chciał zjeść taką pizzę to zamiast jechać do Włoch wsiadłbym do metra i po 20 minutach czekał na zamówienie.
Podobnie nieudane były eksperymenty z pizzą w Bolonii. Dość powiedzieć, że w czasie naszej ostatniej eskapady (objechaliśmy całe północne Włochy do La Spezii i Toskanię) najlepszą pizzę zjedliśmy w Sienie w lokalu o jakże adekwatnej nazwie „Ramzes Kebab”. Poważnie – rodowity Turek (a przynajmniej na takiego wyglądał. No, w każdym razie na pewno nie był to Włoch) sprzedał nam tak dobrą margeritę, że po paru metrach wróciliśmy się i zabraliśmy sobie duże porcje na wynos. Równie dobrą pizzę znaleźliśmy w Pizie – w Antica Trattoria da Bruno przy Via Luigi Bianchi 12 – to uliczka tuż obok Krzywej Wieży w Pizie. A lokal to chyba jedyny powód, dla którego wizyty w Pizie nie uznajemy za stratę czasu. Bo krzywa wieża niczego nie urywa i jeśli Piza jest celem waszej podróży samym w sobie, a nie tylko przystankiem na trasie, to lepiej od razu sobie odpuścić i wybrać jakieś ciekawsze miejsce.
Jak w takim razie wybrać lokal na dobry obiad? Pozornie to trudne zadanie, bo są ich setki, a z każdego wyzierają uśmiechnięci kelnerzy przekonujący, że to właśnie u nich zjesz najsmaczniej i najtaniej. Aby odsiać ziarno od plew, trzeba kierować się kilkoma prostymi zasadami.
- Unikać lokali w ścisłym centrum miasta (Ale dotyczy to tylko dużych miast typu Rzym czy Mediolan, w mniejszych miastach ta reguła nie obowiązuje). Powód? Najczęściej strasznie tam drogo, a nawet jeśli cena wydaje się atrakcyjna, to serwowana jest zorientowana na turystów smakowa papka.
- Kieruj się nosem, a właściwie językiem. Przy szukaniu knajpy najważniejsze jest to, co widzisz w środku. Jeśli mimo wczesnej pory jest tam dużo ludzi, to znaczy, że nie jest źle. Jeśli ci ludzie to Włosi, to trafiliście w sedno i warto poczekać nawet kwadrans na wolny stolik.
My potwierdziliśmy oba te punkty w Mediolanie, gdy wybraliśmy się na spacer do dzielnicy Porta Genova – najlepiej dojechać metrem na stację o tej samej nazwie. Co tam fajnego? Kanały, wokół których kiedyś toczyło się życie handlowe Mediolanu. Dziś to kawiarniano-restauracyjne centrum relaksu, w którym można odpocząć i posilić się w bardzo miłej atmosferze. I co najważniejsze – nie ma tam tych przeklętych turystów! (oprócz nas).
To tam znaleźliśmy nasz włoski lokal idealny – Trattoria La Magolfa położony przy via Magolfa 15. Restauracja miała wszystko, co powinna mieć – przystępne ceny, proste menu, zero turystów i masę miejscowych (trafiliśmy tam akurat w porze przerwy obiadowej i cudem znaleźliśmy wolny stolik). A kuchnia była tak dobra, że warto tylko dla niej jeszcze kiedyś wpaść do Mediolanu. Ale spokojnie – takich lokali są tam dziesiątki i gdyby nie brak czasu/budżet/ograniczona pojemność żołądków zapewne moglibyśmy się tu zachwycać jeszcze kilkoma podobnymi miejscami.
Skoro podjedliśmy, wróćmy do porad…
- Nie bój się pytać. Kogokolwiek – znajomych, którzy już byli we Włoszech. Recepcjonistów w hotelu albo nawet starą babcię, która akurat przechodzi obok ulicą. Rekomendacje są najważniejsze – my w ten sposób znaleźliśmy zdecydowanie najlepszą pizzę i pastę w Rzymie (nie, nie jedliśmy w każdym lokalu w Wiecznym Mieście, ale gdybyśmy znaleźli lepsze jedzenie, bylibyśmy mocno zaskoczeni). Ten lokal to Trattoria Luzzi położona przy Via san Giovanni in Laterano 88, który to lokal poleciła nam znajoma. Było przepysznie, a przy tym bardzo tanio. Najlepsza pizza jaką jadłem w życiu, przepyszne pasty i przystawki, świetne oliwki i wybitne wino podawane w ogromnych karafkach. No i złośliwe, droczące się z klientami kelnerki. Po wizycie tam lepiej już nic nie zwiedzać – można ewentualnie udać się do jakiegoś kościoła, by pomodlić się o wybaczenie grzechu obżarstwa, jaki zapewne popełnicie w tym miejscu. Cała ta okolica jest zresztą pełna klimatycznych knajpek – chodzi o kwartał kamienic niedaleko Koloseum. Idąc od Piazza Venezia, znajdują się one w bezpośrednim sąsiedztwie ogrodów Nerona.
- Internet to twój przyjaciel. W sieci znajdziecie mnóstwo stron, na których bez problemu znajdziecie lokale godne polecenia. Jednym z lepszych wyborów jest TripAdvisor, a podobno najlepsze recenzje gastronomiczne znajdują się na blogu Weekendowi Podróżnicy (Weekendowi.wordpress.com)